82-letnia miliarderka Jocelyn Wildenstein od lat budzi ogromne zainteresowanie mediów – głównie za sprawą swojego spektakularnego związku z chirurgią plastyczną. Dzięki licznym zabiegom zyskała status celebrytki, ale jej wygląd uległ tak drastycznej zmianie, że trudno dziś rozpoznać w niej dawną „lwicę salonową”.

Metamorfoza Jocelyn była szeroko komentowana na całym świecie. Jej historia często służy jako przykład granic, jakie może osiągnąć ingerencja medycyny estetycznej.

Mało kto jednak pamięta, jak wyglądała przed operacjami – naturalna, elegancka, o wyjątkowych rysach twarzy, które w swoim czasie budziły podziw. Archiwalne fotografie ukazują kobietę o niesamowitej urodzie, pełną wdzięku i klasy.

W mediach społecznościowych pojawia się mnóstwo emocjonalnych komentarzy: „Była taka piękna”, „Zniszczyła swoją twarz”, „Co za metamorfoza!”, „Wygląda jak postać filmowa bez makijażu”, „Chciałbym ją przytulić i płakać”, „Szkoda, że tak się zmieniła”.

Opinia publiczna pozostaje podzielona. Jedni wyrażają podziw dla odwagi, z jaką zdecydowała się na tak odważne zmiany, inni z nostalgią wspominają jej dawną urodę.
Pojawiają się też głosy pełne współczucia: „W młodości była naprawdę piękna” albo „Na pewno tęskni za swoim dawnym wyglądem”.

Historia Jocelyn skłania do refleksji: co sprawia, że ktoś decyduje się na tak daleko idące operacje? Czy stoi za tym pogoń za ideałem, presja otoczenia, a może wewnętrzne niezadowolenie?

Jedno nie ulega wątpliwości – jej przemiana uczyniła ją postacią nie do zapomnienia. A przy tym przypomina, że pojęcie piękna jest subiektywne i zawsze zależy od tego, kto patrzy.
